środa, 16 października 2013

OPOWIADAM

masz w pracy kolegę, który jest opryskliwy. Zawsze siedzi z boku i nigdy nikomu w niczym nie pomógł. Rano wchodzi jak gradowa chmura i kiedy tylko pojawia się w biurze, atmosfera od razu gęstnieje. Co o nim myślisz? Że to gbur i arogant? Czy próbujesz go zrozumieć? Zastanawiasz się nad jego sytuacją domową: może ma osobiste problemy? Kredyt, który pochłania całą jego pensję, a żona zdradza go z jego najlepszym kumplem? Okazuje się, że to, jak interpretujesz zachowania innych, w dużej mierze zależy od tego, czy lubisz opowieści. I nie, nie chodzi mi wcale o drobne plotki. Myślę o prawdziwych opowieściach. Fabularnych historiach o innych ludziach, takich, jakie znajdujemy w Biblii, Koranie, Torze, w powieściach czy oglądamy w filmach. Narracjach, na sprzedawaniu których ludzie zarabiają miliardy dolarów.

Dlaczego właściwie chcemy to kupować? Dlaczego obchodzą nas losy rozważnych i romantycznych, gotowych na wszystko, zagubionych na tropikalnej wyspie czy psychopatów o złotym sercu mordujących w imię sprawiedliwości? Gdyby nie nasza potrzeba opowieści, księgarze sprzedawaliby wyłącznie poradniki, podręczniki i książki telefoniczne. Magazyny opisujące koleje losu rozmaitych ludzi straciłyby rację bytu, a wieczory, które przeznaczamy na oglądanie seriali, spędzalibyśmy na jakimś bardziej pożytecznym zajęciu. Tymczasem opowieści poruszają ludzkie umysły jak świat długi i szeroki. Są narody, które nie wymyśliły koła, ale wszystkie narody wymyśliły opowiadanie historii.

Mózg narratorem
Wyjaśnieniem tego fenomenu zajmuje się kilka poważnych dziedzin nauki. Psycholodzy, neurobiolodzy, kulturoznawcy i socjolodzy łączą siły, by zgłębić zagadkę ludzkiej słabości do fabuły.
Zacznijmy więc od źródła, czyli w miejscu, gdzie rodzą się wszelkie ludzkie koncepty – mózgu. Udajmy się w ten region, który zbiera informacje i układa je w całość. To kora mózgowa płata ciemieniowego. Dzięki niej pojmujemy sytuację, kojarzymy słowa z koncepcjami, rozumiemy konstrukcje gramatyczne, mamy zdolność oceny relacji przestrzennych.

Prawie prawda
Dzięki tej części mózgu świat jawi się nam jako spójny i konsekwentny. Bo mózg nie znosi niekonsekwencji. Niepowiązanych ze sobą faktów, nagle urywających się historii, w których pełno jest luk i niedopowiedzeń. W sposób naturalny dąży do uporządkowania przechowywanych danych – tworzy związki przyczynowo-skutkowe, buduje spójną narrację. W ten sposób zapewnia naszemu umysłowi poczucie, że żyjemy w świecie logicznym i uporządkowanym, w którym przyczyna poprzedza skutek, a wszystko jest łatwe do objęcia rozumem. Mózg nie jest przy tym zbyt zasadniczy. Ważne jedynie, by wszystko kleiło się w całość. Zdarza się więc, że w zapędzie może połączyć początkowo niepowiązane ze sobą fragmenty.

Tak tworzą się nie tylko prawdziwe historie, ale też fałszywe wspomnienia, za które dalibyśmy sobie rękę uciąć, a które nigdy nie wydarzyły się naprawdę. Tak tworzy się fabuła naszego życia czy – jak chce to nazywać poważna nauka – narracja.
Zgłębieniem fabularnych ciągot naszego umysłu zajmują się psycholodzy narracji. To oni zauważyli, że owa narracja to nadrzędna kategoria porządkująca życie każdego człowieka. Przez opowiadanie o sobie budujemy własną tożsamość, nawiązujemy relacje z innymi i próbujemy zapanować nad rzeczywistością.

– Te same wydarzenia skłaniają rozmaitych ludzi do często skrajnie różnych reakcji – mówi psycholog Magdalena Budziszewska z Uniwersytetu Warszawskiego. – Dzieje się tak dlatego, że każdy z nas ma zupełnie inny schemat narracyjny wydarzeń. Każdy jest bohaterem innej historii.

Tę metaforę świetnie ilustruje przykład serialu „Zagubieni”. Przedstawia on losy pasażerów samolotu, który rozbija się na pełnej tajemnic tropikalnej wyspie na południowym Pacyfiku. 71 rozbitków nie łączy nic poza tym, że są pasażerami tego feralnego lotu. Każdy ma za sobą skomplikowaną historię przypominaną w retrospekcjach. Dzięki temu poznajemy scenariusze ich życia, rozumiemy ich zachowania.
Historie, które mniej lub bardziej świadomie realizujemy w naszym życiu, zbieramy od ludzi, z książek, opowiadań, filmów. Zapamiętujemy je i włączamy do własnego zasobu doświadczeń, dzięki czemu nasz repertuar staje się bogatszy. Niewielkim kosztem zyskujemy gotowe scenariusze zachowań w sytuacjach, które mogłyby być dla nas trudne, gdybyśmy nigdy ich nie „przerobili”. Profesor Lisa Zunshine z University of Kentucky, autorka książki „Why We Read Fiction”, wyjaśnia to tak: „Opowieści nie naśladują w prosty sposób prawdziwego życia. One są kondensatem przeżyć innych ludzi. Doświadczając ich, zyskujemy rodzaj »symulatora zdarzeń«, w którym w bezpieczny sposób możemy doświadczać rozmaitych emocji. Ćwiczyć je na wszelki wypadek”.

Niektórzy badacze przypuszczają, że z tego samego powodu nasz własny mózg raczy nas opowieściami podczas snu. Twierdzą oni, że sny wykształciły się na drodze ewolucji celowo i są nam potrzebne właśnie do symulacji różnych zachowań, z którymi musimy radzić sobie na jawie. – Gdy śnimy­, bardzo aktywne stają się najstarsze struktury w naszym mózgu, między innymi układ limbiczny. Zawiaduje on emocjami, popędami, strachem – mówi „Przekrojowi” Keith Stevens, brytyjski psychoanalityk. – Sen, a zwłaszcza senny koszmar, to próbny alarm emocji – wyjaśnia. Przecież ciało i umysł w każdej chwili muszą być gotowe na różne sytuacje.
To, co dzieje się na poziomie neurologicznym czy psychologicznym, przekłada się również na nasze zachowania kulturowe.

Społeczeństwo gawędziarzy
– Poprzez tworzenie narracji organizujemy chaos w naszym życiu. Nadajemy znaczenie i łączymy w ciągi część z tysiąca wydarzeń, których doświadczamy każdego dnia – komentuje doktor Małgorzata Litwinowicz‑Droździel z Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. – Słuchając historii o konkretnym bohaterze, wyciągamy wnioski ogólnoludzkie, dotyczące kondycji człowieka, dzięki czemu lepiej rozumiemy naszą rolę i miejsce na ziemi. Z kolei sam świat, jego powstawanie, prawa natury, a także rytuały społeczne były tłumaczone przed wiekami przez opowieści święte, założycielskie czy też mity. W ten sposób niwelowały lęk, który rodzi się z niewiedzy, gdy zadajemy sobie pytania o otaczające nas zjawiska. Opowieści mitologiczne to też sposób porządkowania wiedzy, różnorodnych informacji, które powiązane przez opowieść mogły być łatwiej przyjęte i oswojone. Z jednej strony w wymiarze indywidualnym opowieści uczą nas radzić sobie z emocjami, wydarzeniami, których nie rozumiemy, z którymi stykamy się po raz pierwszy. Z drugiej, w wymiarze społecznym, dzięki opowiadaniu i słuchaniu historii ludzie mogli i nadal mogą przekazywać sobie wzorce moralne, reguły zachowania w grupie, a przez to lepiej organizować tę grupę.

Profesor Raymond Mar, psycholog z kanadyjskiego University of Toronto, eksperymentalnie dowiódł, że ci, którzy chętniej oddają się czytaniu literackiej fikcji, lepiej sobie radzą w sytuacjach społecznych, mają bardziej rozwiniętą empatię i wgląd w przyczyny zachowań innych ludzi. W jednym ze swoich doświadczeń kazał grupie ochotników czytać opowiadania oraz filozoficzne eseje pozbawione fabuły, bohaterów i emocji. Następnie polecił tym osobom interpretować uczucia oraz motywacje ludzi przedstawianych na testowych ilustracjach. Z zadaniem lepiej poradzili sobie ci, którzy przeszli przez emocjonalny trening opowieści o życiu innych. Ci, których mózgi były wcześniej zaangażowane w suchą analizę faktów, wykazali się znacznie mniejszą empatią.

Podobne oddziaływanie jak historie opowiadane w książkach mają sztuki teatralne, filmy, fabularne gry komputerowe czy programy z rodzaju talk-show Ewy Drzyzgi, w których ludzie snują historie swojego życia. Technika się zmienia, ale opowieść pozostaje opowieścią. Taką samą jak te przekazywane w czasach, kiedy o elektryczności nikt jeszcze nie słyszał, a wokół wiejskiego czy plemiennego opowiadacza zbierała się wieczorami cała wioska.

– W kulturach tradycyjnych, przedpiśmiennych, opowiadacze cieszyli się dużym poważaniem – mówi Michał Malinowski, założyciel pierwszego w Polsce Muzeum Baśni, Bajek i Opowieści w Czarnowie, które chce przeciwdziałać zanikowi tradycji ustnych, propaguje sztukę słowa mówionego i współtworzy polski ruch odnowy opowiadania historii. – Byli oni żywymi kronikami swojej społeczności. Ich opowieści tworzyły ciągłość historii, dawały poczucie przynależności do wspólnoty.

W przypadku opowiadanych historii ogromne znaczenie ma bezpośredni kontakt z drugim człowiekiem. Opowiadana historia ma sens tylko wtedy, gdy trafia do słuchaczy, więc wymaga interakcji między opowiadającym a odbiorcami. – Opowieść żywa nie jest tekstem, jest sytuacją. Istnieje tylko jako wykonanie. W tym wykonaniu uczestniczą też słuchacze. Nie tylko mogą śpiewać refreny, powtarzać zawołania, ale także wpływać nawet na zakończenie – zgadza się doktor Litwinowicz-Droździel­.

Dzisiaj rolę opowiadaczy przejęły... telewizory. To wokół niech zbieramy się całą rodziną, by słuchać opowieści (o tym, jak seriale upodabniają się do tradycyjnych, żywych opowieści, czytaj na s. 39). Podobną funkcję pełnią tabloidy, które zagospodarowały opowieści cudowne i mitologiczne. – Historie te nie należą do racjonalnego porządku, nie ma dla nich miejsca w dobrych gazetach, a ludzie nadal ich potrzebują – mówi doktor Litwinowicz-Droździel. – Przykładem jest choćby wydarzenie z 2004 roku, kiedy w wodach Bałtyku pojawił się wieloryb. „Fakt” przez wiele dni relacjonował podróż zwierzęcia w górę Wisły. Przytaczał opowieści osób, które miały zobaczyć wieloryba i wyrażały z tego powodu zachwyt. Oczywiście wydarzenia te nie miały miejsca, a jednak były z przyjemnością czytane przez ludzi. Dlaczego? Po to, by ich zwyczajne życie rozjaśniło coś cudownego i niezwykłego.

Trzeba się zwierzać
Opowieści są nam potrzebne dla psychicznego zdrowia. Niemożność opowiadania staje się cierpieniem. – Wykazano, że osoby, które nigdy nie opowiedziały nikomu o jakimś niezwykle ważnym elemencie swojego życia, na przykład nagłej śmierci bliskiej osoby lub poważnym przestępstwie, jakiego dopuściły się w przeszłości, są bardziej podatne na zapadnięcie na poważne choroby, mają też mniejszą odporność całego organizmu – mówi psycholog Magdalena Budziszewska. – Leczniczy charakter ma także słuchanie: odpowiednio dobrana opowieść potrafi zmienić życie słuchaczy. Czasem przez to, iż dostarcza nowych rozwiązań, uczy, że możliwe są inne, paradoksalne, jeszcze nieznane zakończenia. Opowieść terapeutyczna, bajka dobrze sprawdza się zwłaszcza w przypadku dzieci, z którymi o niektórych sprawach trudno jest rozmawiać wprost.

W największej bibliotece starożytnego świata w Aleksandrii widniały słowa: „Książki to lekarstwo dla umysłu”. A – jak głosi legenda – słynna Szeherezada opowiadała swoje baśnie, by wyleczyć sułtana z depresji.
Nie powinno więc dziwić, że siłą narracji dawno już zainteresowali się psychoterapeuci. Nie trzeba być jednak psychologiem, by wiedzieć, że „wygadanie się” nieraz przynosi ulgę w trudnych chwilach. Profesor James Pennebaker z wydziału psychologii Uniwersytetu Stanu Teksas od blisko 20 lat wykazuje efektywność pisania pamiętników jako terapii. – Otwarcie się i wyrzucenie z siebie bolesnych emocji ma ogromne znaczenie dla naszego zdrowia i psychicznego, i fizycznego – powtarza na konferencjach. Dlaczego? Dlatego że – jak twierdzi badacz – bodźce, z którymi człowiek choć raz miał do czynienia, wywołują mniej gwałtowną reakcję. Mniej emocjonalnie podchodzimy do zadań, które nie są dla nas nowością. Nie boimy się horroru oglądanego po raz drugi i nie potrafimy emocjonować się filmem, którego zakończenie ktoś nam zdradził. Podobnie opisywanie złych przeżyć, ponowne ich przetrawienie osłabia intensywność związanych z nimi uczuć. Przy tym, opisując historię swego życia, można bardziej świadomie podejść do tego, według jakiego scenariusza próbujemy żyć. Jeśli czujemy się w nim nieszczęśliwi, możemy spróbować go zmienić.

– Myśleniem ludzi rządzą schematy poznawcze – wyjaśnia Magdalena Budziszewska. – Jeśli dla kogoś ważnym kluczem narracyjnym, historią, której doświadczył we własnym domu, jest opowieść o zazdrości i zdradzie, będzie je widzieć wszędzie. Trudno mu będzie przełamać ten wzorzec we własnym życiu. Terapią dla takiej osoby może więc być dostarczenie zupełnie nowych opowieści. Nauczenie jej zupełnie nowych zachowań. Sprawienie, by – mówiąc metaforycznie – stała się ona bohaterem innych legend­.

Czy z taką wiedzą inaczej będziesz dziś oglądać odcinek swego ulubionego serialu? Inaczej przeczytasz powieść? Bardziej świadomie podejdziesz do opowieści, których słuchasz na co dzień? Może to dobry moment, by poszukać innych historii? Takich, w których ludzie żyją szczęśliwie i wszystko zawsze dobrze się kończy. To zdarza się nie tylko w bajkach. Kto ma uszy do słuchania, niechaj słucha...

Olga Woźniak



czwartek, 10 października 2013

Homeopatia

Parę lat temu zwolennicy homeopatii wydali sporo pieniędzy na doświadczenie, które miało udowodnić skuteczność ich metody. Doświadczenie było prowadzone zgodnie ze wszystkimi zasadami prowadzenia badań klinicznych z potrójnie ślepą próbą (pacjent nie wie, lekarz, który się nim opiekuje też nie wie czy daje placebo czy lek i badacz, który analizuje materiał pobrany od pacjenta również nie wie czy pacjent brał lek czy placebo) ponadto próba była odpowiednio duża itd. Oczywiście nie wykazano żadnych różnic między grupą, która brała lek i tą, która brała placebo - tzn. takiemu samemu procentowi pomogło placebo i homeopatia. W tym miejscu chciałabym dodać, że skuteczność placebo może sięgać powyżej 50% , a ponadto zrobiono badania, w których wykazano, że droższe placebo działa lepiej niż tańsze (antynobel 2008 :)) Leki rejestrowane poza paroma wyjątkami (homeopatia, leki o ugruntowanym działaniu medycznym) muszą przedstawić badania kliniczne (prowadzone zgodnie z wymaganiami tj. 4 fazy badań, odpowiednia liczebność grup badanych i ich dobór, podwójnie lub potrojnie ślepe), które to badania udowadniają, że ich skuteczność jest istotnie większa niż placebo lub leku referencyjnego (lek stosowany już na dane schorzenie i posiadający BK) lub są w istotny sposób bezpieczniejsze niż lek referencyjny. Jeśli BK nie wykażą tego lek nie jest rejestrowany i nie zostaje wprowadzony do sprzedaży

Znam kilka ofiar takiego homeopatycznego szaleństwa, w tym moją mamę, która właściwie każde schorzenie gotowa jest leczyć ziołowo albo za pomocą magicznych świeczek odpędzających złe duchy; trochę przesadzam, ale niemalże do takich rzeczy dochodziło. dlatego może jestem szczególnie nieufny wobec tego rodzaju spraw, ale jest to oczywiście argument czysto emocjonalny. dziękuję tylko Bogu, że nie chorowałem poważnie jako dziecko, bo być może nie było by mnie pośród was...